Madame Margot – kryminał przesycony dekadencją w oparach karaibskiego upału. 6 metafor, które sprawią, że poczujesz to, co bohaterowie książki…
Claire rozpięła żakiet. Na ciele czuła nieznośną lepkość. Pory jej skóry przez cały dzień filtrowały z otoczenia plankton pyłu i kurzu. Marzyła o katarktycznej kąpieli, a potem o nabalsamowaniu, kremowej i oliwnej uczcie dla ciała. Domagała się tego jej podrażniona słońcem skóra na rozłożystym, reprezentacyjnym dekolcie.
Położył się na łóżku. Czekał na odpływ gorąca ze swego ciała, rozgrzanego wspinaczką po stromym zboczu schodów. Wpatrywał się w balansujący pod sufitem wentylator. Poganiacz leniwie pasących się w upale myśli.
Malcolm czuł, że słońce i natarczywe myśli o damie w czerwieni wyjałowiły mu umysł. Wrócił z plaży pod wieczór, wyczerpany, mimo spędzenia większości czasu pod sztucznym niebem parasoli. Gorący oddech pokoju przypomniał mu, jakie miejsce wybrał na wakacyjną pracę. Usiadł nad przepaścią biurka i spojrzał w dół, w pustkę kartek między rumowiskiem książek. W tych okolicznościach jego misja wydała mu się samobójcza. Ten dzień musiał spisać na straty. Postanowił zejść do baru.
Niebo było dyskretnie zachmurzone, dając wytchnienie ciału, codziennie odsączanemu z energii w ponad trzydziestostopniowym upale. Lowry spojrzał w stronę balkonu pani Margot. Cień chmury właśnie go opuścił. Słońce oślepiło Malcolma rykoszetem po odbiciu od okien. Sygnał, by wrócił do pracy. Przesunął krzesło do cienia i sięgnął po kartki.
Malcolm odbierał szum morza jak szeptane przez boga morskich głębin zaklęcie. By ułożył się nago na piasku i pozwolił obmyć się falom. Pozwolił wypłukać z zakamarków umysłu fermentujące resztki myśli o: doktoracie, Christine, Margot i eksperymentach, jakim poddawano go w hotelu. Na razie jednak brodził piaszczystą ścieżką w stronę morza. Rzadko rosnące sosny słabo przecedzały lejący się z nieba, wieczorny żar.
Garniac poprawił się na niewygodnej kanapie. Spojrzał po kolei na Valerię, Matthew oraz Claire, którzy razem z nim skupili się wokół stolika na ciasnym zapleczu portierni. Wentylator omiatał ich twarze ciepłym powietrzem, odessanym z ich własnych ciał i z niedomytych pachwin półek, zagraconych, poustawianych do samego sufitu.