HIV ME UP – pokaz mody

Kontekst: obraz Arnolda Böclina Dżuma – jeden z bohaterów sceny, otwierającej trzeci rozdział Perveriady.

Perveriada – recenzja i linki do sklepów tutaj: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4866496/perveriada

Szept narastał, aż stał się rozpoznawalny jako archaiczna angielszczyzna deklamowana kobiecym głosem. Ciemność rozjaśniał słup czerwonego światła – wąski jak struna lasera, lecz stale się powiększający. Padał na książkę, którą rozłożyła na kolanach siedząca na hokerze naga modelka. Plamka na papierze poszerzyła się do wielkości reflektora scenicznego, który objął całą postać. Zdziwiona niekonwencjonalnym otwarciem pokazu publiczność czekała w ciszy. Recytowane cytaty z Dekameronu nie nawiązywały jednak do mody, lecz opisywały anatomię epidemii.

     –„Wiosną tego roku mór począł w przedziwny sposób okrutne spustoszenia czynić.Choroba nie objawiała się u nas tak jak na Wschodzie, gdzie zwykłym znamieniem niechybnej śmierci był upływ krwi z nosa. Zaczynała się ona równie u mężczyzn,jak u kobiet od tego, że w pachwinach i pod pachą pojawiały się nabrzmienia,przyjmujące kształt jabłka albo jajka i zwane przez lud szyszkami” .

     Modelka wstała, uniosła hoker i wskazała na cyfrę osiem namalowaną pod siedzeniem. Śledzona okiem reflektora zeszła do backstage’u. Na ekranie, stanowiącym tło dla wybiegu, zaczął zarysowywać się jakiś kształt. Tak jak wcześniej recytowany tekst i sama postać modelki, napis powoli krystalizował się z pierwotnej nieokreśloności. Po chwili dało się odczytać przekaz: Rok 430 p.n.e. – dżuma ateńska. Zza kulis wyłoniła się inna modelka, naga, wychudzona, z mięsakami Kaposiego, typowym objawem AIDS. Poruszała się, jak wymagał tego kanon. Prezentowała swoją pokrytą plamami skórę jak dzieło projektanta. Zatrzymała się, charakterystycznie wypychając biodro, i zaczęła deklamować z pamięci.

     – „Wkrótce te śmiertelne opuchliny pojawiały się i na innych częściach ciała; od tej chwili zmieniał się charakter choroby: na rękach, biodrach i indziej występowały czarne albo sine plamy; u jednych wielkie i rzadkie, u drugich skupione i drobne. Na chorobę tę nie miała środka sztuka medyczna; bezsilni byli też wszyscy lekarze” .

     Modelka odwróciła się, ukazując kolejną cyfrę kodu namalowaną na plecach czerwoną farbą. Po chwili zniknęła za ekranem, na którym pojawił się nowy napis: Lata 165–180 – epidemia ospy w Imperium Rzymskim.

     Na scenie pojawiła się starsza Murzynka, na której skórze mięsaki nie tworzyły takiego kontrastu jak u towarzyszącej jej białej dziewczyny. Murzynka nie była w stanie iść o własnych siłach. Próbowała wspierać się na ramieniu młodszej koleżanki, ale co chwila zsuwała się z niego jak niesforny szal. Gdy dotarły na koniec podestu, dziewczyna pozwoliła Murzynce paść na kolana. Podsunęła jej kartkę, chwytając drugą ręką patyki jej rąk w krępującym uścisku z tyłu pleców. Niepewny głos przerywany łkaniem zdradził słabą znajomość angielskiego. Publiczność zorientowała się, że kobieta nie była aktorką z udawanymi objawami AIDS. Na sali rozległ się pomruk.

     – „Medyków wówczas pojawiło się siła, tak mężczyzn jak i kobiet, nie mających, mówiąc po prawdzie, najmniejszego pojęcia o medycznym kunszcie. Nikt nie mógł odgadnąć przyczyny choroby ani znaleźć na nią stosownego remedium. Dlatego też jedynie nieliczni z chorujących do zdrowia powracali, wszyscy pozostali umierali trzeciego dnia, od chwili, gdy te znamiona na ciele się pojawiały; przy czym nawet gorączka zazwyczaj nie występowała” . – Murzynka przerwała. 

   Tymczasem biała dziewczyna, cały czas krępując jej ręce, jakby była zagrożeniem dla otoczenia, szarpnęła ją za włosy. Musiała przy tym wypuścić z ręki kartkę, która poszybowała na podłogę. Udało jej się dosięgnąć ją stopą i przysunąć bliżej. Zniżyła Murzynce głowę, by ta mogła czytać z leżącej kartki.

     – „Morowa zaraza grasowała z wielką siłą; od chorych udzielała się łatwo zdrowym, którzy z zarażonymi przebywali, podobnie do ognia, co łatwopalne przedmioty obejmuje. Aliści zło jeszcze szło dalej; wystarczyło dotknąć się sukien chorego lub jakiejkolwiek rzeczy, którą miał w ręku, aby się zarazić” .

     Cisza oznajmiła koniec recytacji. Modelka wzięła wychudzoną Murzynkę na ręce tak, jak się bierze zwłoki. Wycofywała się z twarzą cały czas zwróconą w stronę audytorium.

     – Jeden! – wykrzyczała kolejną cyfrę szyfru i zniknęła za kurtyną ekranu.

     Pojawił się już na nim nowy napis odwołujący się do plagi z przeszłości: Lata 1347–1352 – epidemia dżumy w Europie. Pod napisem zamajaczył kształt, który po chwili przybrał postać obrazu podpisanego jako: Dżuma Arnolda Böcklina. W centralnej części przedstawionej sceny widzowie ujrzeli wysuszoną postać w czarnej tunice i z warkoczami, która z kosą w rękach siedziała okrakiem na unoszącym się nad uliczką miasteczka stworem o wielkim cielsku, skrzydłach nietoperza, długiej, łysej szyi i pysku gada. Na bruku kobieta w czerwieni, wyraźnie zarysowanej na tle brudnożółtej scenerii murów, leżała na zwłokach mężczyzny w pozycji zdradzającej rozpacz – z twarzą ukrytą w dłoniach, skierowaną do ziemi. Dźwięki narastały, aż zaczęły być słyszalne jako płacze, krzyki, odgłosy pożaru i walących się budynków. W tej oprawie na wybieg wkroczyła modelka w szokującej charakteryzacji. Widzowie uznali, że ma na sobie komplet koronkowej bielizny. Szybko przekonali się, że wprowadzono ich w błąd. Złudzenie biustonosza i stringów wywołały odpowiednio ułożone na ciele mięsaki. Część publiczności odetchnęła z ulgą, uznając to za akt inaugurujący pokaz bielizny i sugestię, że modelki nie były autentycznie chore.

     – „Strzępy odzieży pewnego nieboraka, zmarłego z powodu tej choroby, na ulicę wyrzucone zostały. Do szat podeszły dwie świnie i jęły je, wedle swego obyczaju, ryjami i zębami poruszać. Nie minęła ani godzina, a zwierzęta, jakby trucizny się najadły, zatoczyły się i padły nieżywe ”. – Modelka obróciła się, pokazując cyfrę jeden wyklejoną na plecach ordynarną taśmą pakową. Zaczęła rozdzierać skórę między łopatkami, tnąc ją paznokciami na krwawe płaty, które nerwowo odrywała.

     Na widowni rozległy się krzyki. Modelka odwróciła się twarzą do zebranych. Jej ciało było pokryte pomalowaną od środka na czerwono sztuczną powłoką, która po zerwaniu odsłoniła prawdziwą skórę. To, co wydawało się charakteryzacją, okazało się tworem natury, żywymi mięsakami Kaposiego, a pozornie naturalna zdrowa skóra – ubiorem maskującym destrukcję ciała dokonaną przez chorobę.

     Z backstagu wybiegła Murzynka w skrajnym stadium AIDS. Przystanęła oszołomiona, z trudem utrzymując równowagę, po czym zaczęła wykonywać ruchy jak osaczone zwierzę szukające drogi ucieczki. Zaskoczona jej pojawieniem się modelka rozglądała się, jakby oczekiwała jakichś wskazówek zza sceny. Na ekranie wyświetlił się napis: Rok 1800 – epidemia żółtej gorączki w Hiszpanii, ale szybko zniknął. Poruszenie na widowni oznaczało, że zauważono utratę kontroli nad pokazem. Murzynka zaczęła skandować jakieś słowa w narzeczu afrykańskim. Ruszyła z palcami zgiętymi jak szpony w stronę jednego z widzów, starszego pana w okularach i berecie. Mężczyzna poderwał się z fotela i instynktownie cofnął, przewracając siedzącą za nim redaktorkę I-D.

     – Nie dotykaj mnie!

     Mężczyzna rzucił się do ucieczki, taranując po drodze kobietę z tylnego rzędu. Za jego przykładem poszły osoby siedzące najbliżej. Począwszy od pierwszego, aż do ostatniego rzędu wzniosła się fala, którą utworzyli goście gwałtownie podnoszący się z siedzeń. Nastąpiło wzburzenie fali i jej odpływ od sceny. Panika ogarnęła całą salę. Publiczność ruszyła w stronę wyjść, przewracając siebie nawzajem, krzesła, instalacje oświetleniowe, wszystko, co stało na drodze do ewakuacji. Ścieżka muzyczna z odgłosami płaczu i krzyków, w celu spotęgowania psychozy, została pogłośniona. W ciemności rozświetlonej bladym światłem ekranu dało się dostrzec błyski fleszy. Ktoś fotografował niknący w szybkim tempie tłum.

     Sala opustoszała. Równocześnie ze zniknięciem ostatnich osób rozbłysły światła. Na środku wybiegu stała Larfa d’Arras z aparatem fotograficznym, a ostatnia z występujących modelek odpalała papierosa, siedząc na jedynym nieprzewróconym krześle. Murzynka, przykucnąwszy na krawędzi wybiegu, poślinionym palcem ścierała z szyi mięsaki. Uśmiechała się przy tym do redaktorki I-D, która dopiero teraz podnosiła się z ziemi. Otrzepując żakiet, lekko zamroczona rozglądała się po wyludnionej sali. Przesunęła dłonią po włosach, sprawdzając, jak jej rozchwiany kok przeżył ten performance. Przekonała się, że całkiem dobrze, więc uznała, że może odpowiedzieć Murzynce uśmiechem i wyciągnąć dyktafon.

 

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.